niedziela, 30 maja 2010

Popsułem kosę

Pojechaliśmy wczoraj na działkę kamperem z zamiarem spędzenia tam prawie całego dnia i przenocowania. Pogoda zapowiadała się przyjemna, w nocy według numerycznej prognozy pogody miało być ok. 12°C, a niebo było bezchmurne.

Zapakowaliśmy się w samochód i pojechaliśmy. Wzięliśmy ze sobą żarcie (zupę, mięso na grilla, kartofle do upieczenia w ognisku) i 25-litrowy baniak z wodą, który kupiłem niedawno na Allegro. Oprócz posiedzenia przy ognisku miałem zamiar skosić trochę trawy na polance, na której zawsze obozujemy i chwastów, które zarosły rów przy działce.


I pewnie wszystko by mi się udało zrobić, gdyby nie fakt, że rozwaliłem sobie kosę. Nowiutką, drugi raz użytą! Nie umiem nią za bardzo kosić, dlatego co jakiś czas ostrze wbija mi się w ziemię. I za którymś z kolei razem ostrze wbiło się pod tak niefortunnym kątem, że kosisko pękło wzdłuż. Nadaje się już tylko do wyrzucenia a ja oczywiście prawie nic nie skosiłem. Tym razem jak będę kupować kosisko, kupię metalowe, a nie drewniane, może wytrzyma choć trochę dłużej.

Oprócz tego podłączyłem wreszcie kempingową instalację słoneczną, którą na zimę rozmontowałem gdy musiałem akumulatory przynieść do domu. Przez kilka godzin baterie słoneczne popracowały, ładując akumulatory żelowe. Miałem w końcu zamiar skorzystać z tego prądu jeszcze tego samego wieczora, choćby żeby przed snem obejrzeć jakiś film w komputerze.

Ostatecznie na działce nie zanocowaliśmy, bo zrobiło się zimno, wilgotno i nieprzyjemnie. Spakowaliśmy manatki i wróciliśmy do domu.

Czasem trudno jest mi uwierzyć, że choć działkę mamy już od 2007 roku, a kampera jeszcze dłużej, nocowaliśmy na niej dopiero jeden raz...

Brak komentarzy: